Od rana wyruszamy na spacer po rynku i jego okolicach, wjeżdżamy kolejka linowa na wzgórze Tampa, z którego rozciąga się przepiękny widok na miasto. Dopiero tutaj w pełni można dostrzec urodę tego miasta.
Ruszamy w kierunku Bukaresztu. Podziwiamy górskie widoki. Zatrzymujemy się w Sinaia, górskim kurorcie, o popularności którego świadczy tłok na drodze. Posuwamy się żółwim tempem przez to rumuńskie Zakopane. Nie ma mowy, by się zatrzymać, toteż nie szukamy słynnego klasztoru, od którego miejscowość wzięła nazwę (nazwa klasztoru wzięła się od góry Synaj).
Koncentrujemy się na zamku Peles. Karol Hohenzollern -Sigmaringen był pierwszym królem, jaki zasiadł na tronie Rumunii po zjednoczeniu kraju w XIX wieku. To niespotykana historia. Bawarski książę został sprowadzony, by rządzić tworzącym się państwem.
Cicha wioska u stóp skalistych szczytów tak urzekła monarchę, że w latach 1866-1875 wybudował tu swą letnią rezydencję, która przechodzi wszelkie wyobrażenia, z jakimi turysta zagraniczny przybywa do tego kraju.
Jest to wielka neorenesansowa budowla, jakby przeniesiona z Bawarii czy Szwajcarii. Znajduje się na malowniczej górskiej polanie w otoczeniu bukowych lasów. Do ostatnich dni życia władca coś w niej poprawiał i udoskonalał. W efekcie powstał obiekt będący mieszaniną stylów architektonicznych z różnych epok od gotyku do baroku, naszpikowany lasem wieżyczek. Mógłby konkurować z ekscentrycznymi zamkami króla Bawarii Ludwika Szalonego. Prawdopodobnie król Rumunii wzorował się na bawarskich zamkach, pochodził przecież z niemieckiej dynastii, jego rodzinna rezydencja w Sigmaringen (Badenia-Wirtembergia) była równie pompatyczna.
Niesamowite wrażenie robią urządzone z przepychem komnaty zamku Peles. Dekorowane hebanem, masą perłową i setkami witraży w oknach, wypełnione prawdziwymi skarbami. W ciągu swego długiego panowania (1866-1914) rumuński monarcha zgromadził ogromną kolekcję dzieł sztuki sprowadzanych z całego świata.
W parku angielskim otaczającym zamek wznoszą się zasługujące także na uwagę dwa mniejsze pałace kolejnych królów Rumunii. Pałac Pelisor z przełomu XIX i XX wieku wybudowano dla księcia Ferdynanda - bratanka Karola I, gdy został wybrany następcą tronu (Karol I nie miał męskiego potomka). Położony trochę wyżej biały pałac Foisor był rezydencją Karola II, syna Ferdynanda. Ostatni z królów - Michał, nie zdążył wybudować tu kolejnego pałacu, jego panowanie przypadło na czas II wojny światowej. Zmuszony w 1947 roku do abdykacji, opuścił Rumunię.
Zwiedzanie zamku było przepyszną ucztą. Obejrzałam mnóstwo królewskich rezydencji, są do siebie bardzo podobne. Peles jest niezwykle oryginalny. Jeżeli będziesz w Rumunii zobacz koniecznie, nawet jeżeli nie lubisz zwiedzać zabytków!
Potem był Bukareszt, który musiał wypaść blado przy takiej kolejności zwiedzania.
Ograniczyliśmy się do ścisłego centrum. Nasz apartament znajdował się na 3 piętrze i składał się z kuchni, sypialni i pokoju dziennego i łazienki. Miał tez balkon, z którego było widać Parlament. Kosztował 50 euro. Był w świetnym miejscu.
Bukareszt jest dziwny i jakiś martwy. Mieszkaliśmy nad rzeką, która nie płynęła i niedaleko kończyła swój bieg. Causescu, aby podnieść prestiż miasta, sztucznie tę rzekę do miasta sprowadził. Pod mostem tuż obok naszego apart. chodziły wielkie szczury, brrrrr. Na trasie naszego spaceru był też jakiś okazały obiekt, którego budowę przerwano, na krótko przed ukończeniem i popadał w ruinę. Najdziwniejszy był jednak plac Piata Unirii w pobliżu parlamentu, największy jaki widziałam i najbardziej beznadziejny. Brak jakiegokolwiek wyróżniającego się obiektu. Wszędzie fontanny z barwioną na różowo, niebiesko i żółto wodą - śmieszne, karykaturalne lemoniadowe fontanny. Gdzieniegdzie krzyż na miejscu wyburzonych cerkwi. Podobno zniszczono ich 20, ponadto 2 synagogi, 1 klasztor i wiele zabytkowych domów. Zrównano z ziemią dużą część starówki. Powstała dziwaczna pustynia okraszona lemoniadą. Trochę dalej są zasłonięte blokami cerkwie. Widzieliśmy nawet jedną z nich.
Parlament, druga co do wielkości po Pentagonie budowla na świecie, wieczorem dość ładnie oświetlony, ale taki jakiś nijaki, dla mnie pomnik czasów, o których chciałoby się zapomnieć. Kult jednostki nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Geniusz Karpat nie był geniuszem, to oczywiste!