Po przejechaniu granicy albańskiej ominęliśmy Ulcinj, przejechaliśmy Bar i dotarliśmy do Petrovaca. Zjechaliśmy w dół i doświadczyliśmy ścisku i tłoku. Na krętej drodze dojazdowej do miasta zaparkowane były samochody i żeby wyminąć się z nadjeżdżającym z naprzeciwka trzeba było używać karkołomnych sztuczek. To był pierwszy minus, drugi to wysokie ceny apartamentów przy nieciekawym położeniu i kiepskim standardzie. Obejrzeliśmy 2 apartamenty - jeden zaproponowany przez agencję turystyczną nie miał nawet widoku na morze, drugi zaproponowany przez łowcę głów- sympatyczną panią - miał widok na morze, ale znajdował się nad cmentarzem. Uznaliśmy, że nie są to warunki, w których można by odpocząć i postanowiliśmy wziąć nogi za pas.
Ujechaliśmy jeszcze kawałek drogi i ujrzeliśmy sympatycznego starszego pana, który siedział przy drodze oparty o wielką planszę z napisem apartament. Zatrzymaliśmy się i podreptaliśmy za nim.
Dragan zaprowadził nas do domku na skalnym cyplu, który nam się od razu spodobał. Przepiękny widok na morze, cyprysy, drzewa oliwne i cisza zakłócana tylko przez cykady.
Wnętrze domu okazało się przytulne i wygodne. Dragan poczęstował nas albańskim koniakiem i tak rozpoczął się nasz pobyt w Reževići. Domek Dragana był usytuowany pomiędzy szosą a plażą, samochód musieliśmy zostawiać 200 m wyżej i schodzić do domu kamienistą drogą. Do urokliwej plaży, z której nikt oprócz nas nie korzystał, trzeba było zejść ścieżką w dół - spacer zajmował ok. 10 minut.
Rano i wieczorem było słychać dzwony z pobliskiego klasztoru. Zwiedziliśmy go jednak dopiero w dzień wyjazdu. W porannym słońcu prezentował się wspaniale. Przed klasztorem pasły się osiołki, które na nasz widok opuściły wysuszoną "łąkę" i domagały się smakołyków i głaskania - widocznie inni rozpieszczali je. My jednak byliśmy zaskoczeni ich pojawieniem. Nie mieliśmy niczego co nadawałoby się dla osłów, więc skierowaliśmy się do wejścia, one również. Progu klasztoru jednak nie odważyły się przekroczyć...