Kiedy wyruszamy na Trollstigen niebo jest lekko zachmurzone, kropi, ale widoki przepiękne.
Zatrzymujemy się kilka razy po drodze, na dłużej na przełęczy Trollfjell. Idziemy na platformę widokową. Rozmawiamy z Polakami. Jedziemy przez płaskowyż, potem przez „truskawkową” dolinę. Przepływamy promem przez Nordfjord, zbaczamy z drogi. Jedziemy ok. 6 km wąską, od połowy szutrową drogą i docieramy do miejsca, z którego roztacza się przepiękny widok na Nordfjord. Siedzimy na ławce i korzystając z tego, że pogoda się poprawiła zachwycamy się do woli. Potem jedziemy Drogą Orłów i wreszcie widzimy Geiranger. Podziwiamy go z dwóch punktów widokowych. Kupujemy bilety na rejs po fiordzie na godz. 17.00, bo na wcześniejszy nie było wolnych miejsc. Jedziemy się zakwaterować. Kamping Hole Hytteutleige jest cudowny. Nasz domek położony jest na trawiastym tarasie. Gdybym nie patrzyła w stronę fiordu i na domek to pomyślałabym, że to nasze polskie góry, łąka, którą pamiętam z dzieciństwa. Na łączce, która należała tylko do nas stały ławki. Były takie jakby zrobił je polski góral. Domek taki jak większość w Norwegii czerwony, łóżka piętrowe, stół, 4 krzesła, lodówka. Na ganku naszego domku ławka i stół z widokiem na Geiranger. Poczułam, że mogłabym zostać tutaj na dłużej. Na ganku był stolik z kuchenką. Można coś ugotować, zjeść nie odrywając wzroku od fiordu.
Ledwie znaleźliśmy się na pokładzie MS Geirangerfjord zrobiło się zimno i zaczęło kropić, ale trwaliśmy na pokładzie, by nie stracić resztki tych wspaniałych widoków, mocno już ograniczonych z powodu deszczu i chmur. Po powrocie do domu przejaśnia się, więc młodzież z ojcem bierze drewniane kije przy recepcji i wyrusza do wodospadu Storseterfossen. Jest godzina 21.00. Ja kontempluję widok z tarasu. Niestety wkrótce zaczyna padać i fiord zasnuwają mgły. Włączam grzejnik i czekam na moich turystów. Wracają po dwóch godzinach przemoczeni, ale szczęśliwi. Rozwieszamy mokrą odzież, gdzie się da. Dobrze, że jest grzejnik. Zasypiamy.