Nasze plany są ambitne. Chcemy zobaczyć jak najwięcej. Mimo, że cerkwie mają wiele elementów wspólnych, ponieważ malarstwo prawosławne podlega surowym zasadom, każda kolejna cerkiew robi na nas duże wrażenie.
Zaczynamy od Voronet, potem odwiedzamy Humor i leżącą na uboczu Rascę. podwozimy sympatyczną młodą Rumunkę. Nie mówi po angielsku, kończy się na uśmiechach.
Na parkingu koło monastyru męskiego Rasca zostawiamy na masce samochodu aparat fotograficzny. Jesteśmy zaskoczeni, kiedy rumuńska para nam go oddaje w trakcie zwiedzania. Zaskoczeni z dwóch powodów, bo po 1. nie zauważyliśmy jego braku (używaliśmy drugiego), 2. uczciwość Rumunów w Polsce nie jest czymś oczywistym.
Od tej pory jesteśmy samozwańczymi honorowymi ambasadorami Rumunii, która jest krajem niezwykłym. Piękna przyroda i wiele zabytków, ciągle stosunkowo mało turystów, klimat tajemnicy, lekki dreszczyk z powodu Drakuli, duże przyspieszenie gospodarcze, dobre drogi. Rumunia zaskoczyła nas pozytywnie.
Po południu dotarliśmy do Târgu-Neamţ, gdzie mieliśmy zarezerwowaną kwaterę. Znaleźliśmy ją bez trudu. Gospodarz okazał się bardzo rozmownym człowiekiem, z tych, co to wierzą, że każdy ich zrozumie, wystarczy mówić głośno i wolno. Nie byliśmy tacy zdolni, toteż towarzystwo Petru było dość uciążliwe.
Pojechaliśmy obejrzeć jeszcze jeden monastyr - tym razem już niemalowany, ale również obronny i również męski. Zaobserwowaliśmy, że mnisi niezależnie od wieku mieli problem z oderwaniem się od telefonu komórkowego i ani im było w głowie pielęgnowanie kwiatów, nawet trawa była dla nich zbyt dużym wyzwaniem. Nie pielęgnowali też swojej urody - włosy zazwyczaj długie utrzymywali raczej w nieładzie a ich szaty często były w nie najlepszym stanie.