Przyjeżdżamy do Santiago de Compostela w południe. Jest to cel wędrówek tysięcy pielgrzymów z całej Europy. Zmierzają tutaj pieszo, ale zdarza się że rowerami. Droga do św. Jakuba jest przygotowaniem na spotkanie z nim. My przybywamy tu jak turyści, jest to dla nas obiekt jeden z wielu. Nie spływa na nas łaska niebios, nie czuję, przynajmniej ja, smaku tego miejsca. Wchodzimy do wnętrza. W oddali (nawa główna mierzy 97 m) widać bogato zdobiony barokowy ołtarz, przed którym codziennie o 12.00 odbywa się specjalna Msza Pielgrzyma. Własnie dobiega końca. Niewątpliwą atrakcją udziału w tej mszy jest możliwość zobaczenia rozkołysanego w nawie bocznej Botafumeiro, zawieszonej przed ołtarzem olbrzymich rozmiarów kadzielnicy (waga ok. 53 kg, wysokość ok. 1,5 m), do której rozhuśtania potrzeba siły ośmiu mężczyzn.
Ten niezwykły widok ma współcześnie wymiar niemal wyłącznie widowiskowy, jednak w czasach, kiedy w katedrze nocowali liczni pielgrzymi, kadzielnicy używano przede wszystkim ze względów higienicznych.
Stajemy w długiej kolejce z prawej strony ołtarza. To chętni do chętnych do spełnienia tradycyjnego obrzędu związanego z pobytem w katedrze, jakim jest objęcie i ucałowanie romańskiej rzeźby św. Jakuba. Dotykam i ja świętego.
Później po stopniach z lewej strony docieramy do serca świątyni – znajdującej się pod ołtarzem krypty, gdzie w srebrnej trumnie spoczywają doczesne szczątki św. Jakuba.
Obchodzimy z zewnątrz katedrę, odwiedzamy liczne kramy i kupujemy muszle św. Jakuba.