Opuszczamy Istrię i w potwornym upale kierujemy się na południe do Vodic. Cały czas jedziemy magistralą adriatycką, cały czas z lewej strony Adriatyk, a z lewej urwiste i suche góry Velebit. Potem towarzyszy nam księżycowy krajobraz długich, równoległych do wybrzeża wysp Rab i Pag.
W Vodicach jesteśmy za wcześnie, bo umówiliśmy się z Silvaną na 14. Siedzimy więc godzinę na plazy w cieniu dużych i co dziwne, kwitnących o tej porze tamaryszków.
U Silvany bardzo się nam podoba. Tylko 60 m do morza, taniej niż w Porecu. Z balkonu piękny widok na morze i na smokvę, czyli drzewo figowe.
Zaprzyjaźniamy się z Silvaną. Bez trudu rozumiemy się, mimo że każdy mówi w swoim języku. Silvana opowiada nam o wojnie między Chorwatami i Serbami.
Później na własne oczy zobaczymy pozostałości wojny - postrzelane, opuszczone domy. Kiedy odjechalismy trochę dalej od morza dotarliśmy do miejscowości, w której nikt nie mieszkał. Zrobiło się nam nieswojo. W dodatku zgubiliśmy drogę. Nie było kogo zapytać. Najedliśmy się strachu.