Pada, kiedy wyruszamy z kampingu. Po kilku minutach jazdy widzimy wielkie stado reniferów pasących się na łące przy jeziorze. Miła niespodzianka, bo lubimy renifery. Przez szybę obserwujemy bladożółte porosty, wygląda to tak jak na Dovrefjeel. Ciemnozielone tło z kremowożółtymi plamami. 112 km w otoczeniu surowej przyrody mija szybko. Wjeżdżamy do miasta. Zdecydowałam się na Roros bez większego przekonania, bo było blisko no i UNESCO...
Nie oglądałam przedtem zdjęć. Miasteczko górnicze z zabytkowymi drewnianymi domami, hałdami, przeciete przez rzekę Hyttelvę robi na nas duże wrażenie. Gdyby nie wszechobecne samochody, można by ulec złudzeniu, że przenieśliśmy się w odległe czasy, kiedy wydobywano tu miedź. Muzeum nie zwiedzamy, wybieramy kościół. Robimy dużo zdjęć i po 2 godzinach ruszamy w dalszą drogę.