Rano zachmurzenie. Jesteśmy poddenerwowani. To nasz pierwszy prom. Jest mało pasażerów. Okazuje się, że trochę kołysze. Panowie biegają po pokładzie. My z córką układamy klocki w pokoju dla maluchów, bez okien. Żołądek uspokaja się. Jesteśmy zaskoczone, kiedy okazuje się, że to już koniec rejsu. Trwał tylko półtorej godziny.
Zabrana z promu mapa Helsinek ułatwia nam pierwsze kroki w Skandynawii. Parkujemy bez problemu i ruszamy w miasto. Tak naprawdę dopiero po wejściu na ląd uświadomiłam sobie, że do zwiedzania Helsinek nie jesteśmy przygotowani. Poszliśmy w stronę białej katedry z zielonymi kopułami, która górowała nad miastem, przytłaczała je wręcz – symbol rosyjskiego panowania nad Finlandią. Przed katedrą gustowny pomnik cara Aleksandra II. Weszliśmy po 45 potężnych schodach. Wewnątrz katedry niewiele do oglądania, jak to w kościołach protestanckich, biała skromna sztukateria, jeden obraz w ołtarzu głównym i posągi reformatorów, wśród nich M. Luter. Ławki przypominały szafki. Miały zamykane drzwiczki.
Z placu ratuszowego trafiliśmy do Informacji Turystycznej. Zaopatrzyliśmy się tam za darmo we wszystko, co było nam potrzebne do zwiedzania Helsinek, a także orientacji w Finlandii.
Obejrzeliśmy ratusz, pałac prezydenta, przeszliśmy przez targ na nabrzeżu. Nasz wzrok przykuwały piękne, artystycznie ułożone owoce i warzywa. Ich ceny przyprawiały nas, nie przywykłych jeszcze do skandynawskiego poziomu, o palpitację serca. Dziwne było to, że jednostką miary był nie kilogram, tylko litr. Przekupki miały garnuszki litrowe i półlitrowe. Litr truskawek ( pewno ½ kg) kosztował 4 euro! Oglądaliśmy rękodzieło, zwłaszcza czapki, szaliki i swetry. Wszysko niewiarygodnie wręcz drogie, drogie, ale ładne.
Potem zwiedziliśmy jeszcze kościół wykuty w skale i monument Sibeliusa, który znajdował się w parku, na obrzeżach którego rosły pokrzywy. To sprawiło, że poczuliśmy się wyzwoleni z kompleksów, że to u nas w Polsce taki nieporządek.
Helsinki można by sobie darować. Nie dziwię się Finom, że masowo jeżdżą do Tallina, bo ładniej i dużo taniej.
Nocowaliśmy na kampingu 35 kilometrów na północ od Helsinek, w Jarvenpaa. Nasz pokój pachniał historią. Mimo, że lubię historię, to wolę inne zapachy. Okazało się, że w tym niebieskim drewnianym budynku na przełomie XIX i XX wieku spotykała się fińska bohema. Dom miał stylową jadalnię z pięknym kaflowym piecem. W Jarvenpaa po raz pierwszy doświadczyliśmy zjawiska białej nocy. Zaskoczyła mnie cisza, jaka panowała na kampingu. Dużo ludzi i niebywały spokój. Skandynawowie są spokojniejsi od nas południowców!