Za kręgiem polarnym brzoza karłowacieje, jeziora, torfowiska, bagna, wiele rzek. W końcu docieramy do jeziora Inari. Jest ogromne, takie syberyjskie. Kamienisty poszarpany brzeg, kryształowej czystości woda, otacza je wysmagana wiatrem, spopielała roślinność. Jest 24oC, ale od wody wieje chłodem. Bez trudu odnajdujemy kamping Uruniemi. Mamy domek z sauną.
Młodzież pływa w lodowatej wodzie. Potem wszyscy korzystamy z sauny i wychodzimy na spacer, spotykamy pięć reniferów, które idą szosą. Pojawiają się pojedyncze komary. Nareszcie nasze potężne zapasy środków przeciw komarom się przydają. Parę symbolicznych psiknięć. Rady internetowych podróżników się nie sprawdziły - do końca podróży nie było komarów.
Kładziemy się spać. O północy wychodzimy obserwować słońce nad jeziorem. Jest jasno, ale słońce schowało się za chmurami. Czas dobrej pogody się skończył, choć wtedy jeszcze nie przyszło nam to do głowy.