Rano świeci słońce, jednak kiedy wyjeżdżamy ok. 9 niebo jest już zachmurzone. W ostatniej chwili zbieram pranie. Z Gaupne do Nigardsbreen jest 36 km. Po przejechaniu kilku zaczyna kropić i temp. spada do 12 oC. Kiedy dojeżdżamy na miejsce leje. Jesteśmy podłamani. Z lodowca nici! W centrum lodowca dowiadujemy się, że wycieczki po lodowcu się odbędą. Ja decyduję się zostać w samochodzie i kontemplować lodowiec z bezpiecznej odległości. Reszta ekipy przepływa łodzią przez jezioro i w towarzystwie przewodnika wyrusza na wycieczkę po lodowcu. Niemal caly czas pada, momentami leje. Słucham muzyki, patrzę na błękitnoszary jęzor. Kiedy na chwilę przestaje padać wsiadam do łódki i płynę na drugą stronę. Na środku jeziora zaczyna kropić. Nie wysiadam nawet, wracam do spokojnej przystani, czyli do samochodowego wnętrza i czekam na moich wędrowców. Wracają po 3 godz. przemoczeni, ale bardzo zadowoleni. Jedziemy do domu się przebrać i cos zjeść. Mimo deszczu i dużego zachmurzenia jedziemy do Urnes. To ostatnia szansa, by zobaczyć kościółek. Jedziemy jak szybko się da, ale nie jest to proste, bo droga wąska, przy mijaniu trzeba zwalniać lub nawet się zatrzymywać.
Urnes
O dziwo! Tuż przed Ornes nagle robi się pogoda. Pędzimy od parkingu ok. 800 m z wywieszonymi językami, bo do zamknięcia zostało 20 minut. Wchodzimy. Udało się! Nie byłam świadoma tego, że obiekt jest w nienajlepszym stanie. Bryła przechylona, w środku belki wspierające konstrukcję, ale i tak robi wrażenie. Zwiedzamy razem z włoską rodziną, którą spotkaliśmy u św. Mikołaja. Czy to nie dziwne?
Zatrzymujemy się na dłużej na terenie cmentarza i podziwiamy kościółek z każdej strony. Wyszło słońce i wygląda wspaniale na tle fiordu. Wracamy podziwiając Lustrafjord i jego odnogę Gaupnefjord. Przejeżdżamy przez 3 ciemne tunele. Zatrzymujemy się koło Feigumfossen (218 m). Koło Skjolden znów pada i tak jest do późnego wieczora. Wielokrotnie obserwujemy podwójną tęczę nad fiordem. Robimy zdjęcia.