O godz. 6.00 budzi nas komunikat, że zbliżamy się do portu. Prom przypływa o 7.00. Na jednej z pierwszych stacji tankujemy paliwo, bo jednak w Polsce jest taniej i jemy śniadanie. Piękna słoneczna pogoda, ale dość chłodno, więc nie przeżywamy szoku po norweskich chłodach.
Nawigacja płata nam figla i kieruje nas przez centrum Goleniowa. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu można rzucić okiem na miasto, w którym nigdy przedtem nikt z nas nie był.
W Mosinie robimy zakupy i punktualnie o 12.00 jesteśmy w domu, gdzie czeka na nas syn, synowa i wnuczka oraz... domowy obiad i świeżo upieczone ciasto ze śliwkami.
Dzięki temu nasz powrót do domu ma słodki smak. Nie lubię powrotów z wakacji. Lubię podróże i kiedy się kończą dopada mnie smutek.
Tym razem jest to przejście bardziej łagodne.