Już nad wodospadem Muradiye mąż poczuł się źle, dreszcze, mdłości, temperatura. Upierał się, że dojedzie i jakoś tych 90 km pokonał. Przejechaliśmy przez Wan, nie było mowy o żadnym zwiedzaniu. W hotelu rzucił się na łóżko i spał jak zabity przez 8 godzin. Robiłam mu zimne okłady i układałam sobie w głowie różne scenariusze, ale rano na szczęście poczuł się lepiej. Pospał jeszcze kilka godzin i od południa wszystko było jak dawniej. Na szczęście spaliśmy tam 2 noce, więc mogliśmy sobie pozwolić na odrobinę luzu.
Po południu pojechaliśmy do Gevas, skąd odpływają stateczki na wyspę Akdamar, gdzie znajduje się kościół ormiański św. Krzyża z X w zbudowany przez króla Gagika I. Rejs trwał 20 minut. Wyspa mnie trochę rozczarowała. Szukałam wspaniałych widoków znanych ze zdjęć w Internecie, ale to, co widziałam nie było aż tak porywające. Było też dużo schodów, co ujemnie wpłynęło na moją ocenę tego miejsca.
Dużo lepsze wrażenia mieliśmy z drogi do Inkoy. Górzysta droga z wieloma zakrętami i niesamowite widoki jeziora Wan.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Edremit. To chyba jedyna w pełni turystyczna miejscowość nad jeziorem.
Nasz hotel Ramada by Wyndham Van był wygodny i miał wspaniały taras, z którego można było podziwiać zachody słońca.