Pożegnaliśmy kameralny kamping Vigna sul Mar i obraliśmy kurs na groteskowe San Marino. Ładnie położone i nawet ciekawe z ładnymi uliczkami wspinającymi się w górę, ale zdominowane przez handel. Gorączka zakupów udzieliła się również nam, choć zazwyczaj jesteśmy na nią dość odporni. Trafiliśmy do sklepu prowadzonego przez Polaków i nakupiliśmy mnóstwo dziwacznych bardzo kolorowych trunków. Przynajmniej połowa z nich wylądowała po kilku latach leżakowania w kuble na śmieci.
Właśnie w San Marino oszalałam na punkcie torebki. Poczułam, że muszę ją mieć. Kiedy była już moja jej czar przestał działać. Od tego czasu nie lubię takich targowisk.
2 lata później ominęliśmy z rozmysłem Andorrę.
Po zjedzeniu obiadu ruszyliśmy w stronę Florencji forsując dość wysokie, prawie bezludne góry. Jazda serpentynami bez końca, była ciężką próbą dla naszych żołądków. Nie byliśmy w stanie zachwycać się wspaniałymi widokami i wydawało się nam, że droga nigdy się nie skończy. A można było cofnąć się do Bolonii i 260 km trasę pokonać w 2,5 godziny.