Wcześnie rano ruszyliśmy w stronę naszej wyspy. Zależało nam na czasie, ponieważ nie mieliśmy rezerwacji i chcieliśmy dotrzeć przed południem, żeby mieć możliwość wyboru. Nowa autostrada niosła nas szybko. Ani się obejrzeliśmy dotarliśmy do mostu na wyspę Krk. Opłatę uiszcza się tylko przy wjeździe. Pół godziny później byliśmy w Valbiska dosłownie 3 minuty przed odjazdem promu. Odjechał o 10.00 mimo, że z naszych informacji z Internetu wynikało, że powinien o 10.45. Ucieszeni tym fuksem, odprężeni zachwycaliśmy się pięknymi widokami. Rejs trwał niespełna pół godziny. Stanęliśmy na stałym lądzie i obraliśmy kurs na miasto Cres. Chcieliśmy tam zatrzymać się na 4 dni, a potem dotrzeć do Małego Losinja i tam zgodnie z chorwackim zwyczajem od soboty do soboty. Nie muszę chyba nikogo zapewniać, że dzień był upalny. Parkowanie w Cres jeszcze podgrzało atmosferę. Miasto urokliwe, ale my szukamy tylko biura turystycznego - znaleźliśmy 4, ale wszędzie rozkładano ręce. Brak wolnych miejsc. W końcu miły młody czlowiek wyszperał apartament za 65 euro za noc. Narysował nam na planie trasę. Nie podobało nam się ani położenie, ani sam apartament, ani jego właścicielka. Pojechaliśmy na camping Kovacine - tam znajduje się jedna z najpiękniejszych w Chorwacji plaż. Mobilhome kosztował tam 115 euro za noc i być może zdesperowani zostalibyśmy tam, gdyby nie to, że był wolny tylko na 2 dni. Pojechaliśmy do Valun. Widok z szosy zapierał dech - przepiękna zatoka, ale długi zjazd stromo w dół nie zdał się na nic. Tam też nic nie znaleźliśmy.
Zdecydowaliśmy się jechać do Mali Losinj.