Prom odpływał o 23.30. Na miejscu byliśmy już ok. 20. Myśleliśmy, że zwiedzimy miasto, ale okazało się, że terminal jest oddzielony morzem od centrum. Nie było sensu wyprawiać sie na drugą stronę. Pochodziliśmy po pustym terminalu. Odebraliśmy bilety i pojechaliśmy do sklepu wolnocłowego. Oferta i ceny nie zrobiły na nas żadnego wrażenia. Kupiliśmy tylko wodę, bo nic wiecej nam nie było potrzeba. Byliśmy już tak załadowani, że zabieranie niepotrzebnych rzeczy było po prostu niemożliwe. Postanowiliśmy zjeść obiadokolację w restauracji w terminalu, ale była nieczynna. Wylądowaliśmy w bistro przy hotelu przed terminalem. Akurat był mecz: Niemcy-Turcja. Sami mężczyźni wpatrzeni w ekran. Na szczęście 1 stolik był za telewizorem. Tylko dlatego znaleźliśmy wolne miejsce. Po zjedzeniu żurku ruszyliśmy w kierunku promu. Postaliśmy w kolejce. Wjazd na prom, mimo że nie pierwszy dla nas, to zajęcie lekko stresujące. Dobrą godzinę przed odpłynięciem byliśmy już w naszej kabinie. Ponieważ zapłaciliśmy za 4 wolne miejsce, byliśmy sami. Zaskoczyło nas to, że jest bardzo wygodna i taka duża. Wyruszyliśmy na zwiedzanie promu. Chciałam kupić perfumy w sklepie, a ten był otwierany dopiero o 23.00. W ten sposób trafiliśmy na końcówkę meczu do baru. Wygrali Niemcy. Pasażerowie demonstrowali swoje niezadowolenie w gwałtowny i wulgarny sposób.
Po zakupach prysznic i cała trójka zasnęła snem sprawiedliwych. Obudził nas dopiero komunikat przez radio, że dopływamy do Ystad. Ubraliśmy się, spakowaliśmy i ruszyliśmy do samochodu. Czasu było aż nadto, więc mąż postanowił wymienić zarówkę w prawym przednim reflektorze, która przepaliła się w najmniej odpowiednim momencie.
Wymiana okazała się niełatwa. Trzeba było zdemontować parę elementów. Potrzebna była latarka. Jakoś nam się wspólnymi siłami udało, zanim przyszła kolej na nas. Ponieważ wjechaliśmy jako jedni z pierwszych, na ląd wtoczyliśmy się po długim wyczekiwaniu na swoją kolej.