Z Saebo dojechaliśmy do Orsty, skręciliśmy na Voldę. Góry traciły wysokość i ostrość grani. Austefjord, Osdalen, wokół jeziora Hornindal, Stryn, Loen, Olden. 183 km
Choć w Norwegii wszystkie miejsca sprawiają wrażenie niezwykłych i wszędzie mógłby być park narodowy, największy urok dla mnie miała Oldedalen. Dzieli się ona na 2 części. Jezioro Oldevatn jest w połowie przedzielone groblą. Dolina w tym miejscu lekko skręca i dopiero tam zapiera dech. W końcu doliny widać lodowiec. Okazało się, że nie jest to Briksdalsbreen, tylko Melkevollbreen. Dotarliśmy do campingu Gryta, gdzie mieliśmy zarezerwowaną hyttę. Kamping był tak piękny, że mogłabym nie ruszać się stamtąd przez tydzień. Zjedliśmy obiad, wypiliśmy kawę przed hyttą patrząc na szmaragdowe jezioro, w którym odbijały się ośnieżone góry, słuchając szmeru wodospadu i obserwując dwie piękne górskie kozy, które były maskotką kampingu. Poniewaz pogoda była już czwarty dzień wspaniała i zapowiadał się niezwykle długi dzień bez pośpiechu wyruszyliśmy w kierunku lodowca. Zostawiliśmy samochód na parkingu i tuż przed 18 wystartowaliśmy w kierunku Briksdalbreen. Naczytałam się w przewodnikach, że jeżdżą tamtędy bryczki, ale zostały one chyba ostatecznie zastąpione pojazdami mechanicznymi, które mogą zabrać 8 osób. Dojście do lodowca łatwe, serpentynami w górę. Już na początku trasy atrakcja Briksdalfossen - przymusowy prysznic na mostku pod wodospadem. Każdy musi go zaliczyć. Innej drogi nie ma. Kiedy wracaliśmy (ok. 20) słońce nadal pięknie świeciło. Dla mnie był to spory wysiłek, ale młodzież potraktowała to jako rozgrzewkę i po kolacji wyruszyła na szlak prowadzący do Gytrifossen, który zaczynał się przy naszym kampingu. Wrócili po 23. Ciągle było jeszcze jasno.