Dziś dzień bez samochodu, ponieważ na camp. Vang śpimy 2 noce. W recepcji pełna informacja o rejsach po Neroyfjordzie i Flamsbanie. Właściciel radzi, żeby popłynąć do Flam, potem kolejką do Myrdal i albo wrócić statkiem do Gudvangen, albo busem, co wypada nieco taniej i szybciej. Po naradzie rezygnujemy z usług kolei, ponieważ te 2 atrakcje to razem spory wydatek (ok. 2500 NOK dla całej rodziny), a my wjeżdżaliśmy w Szwajcarii na Jungfraujoch na 3 500 m n.p.m. najwyżej położoną koleją w Europie, więc nie spodziewamy się cudu. Na naszą decyzję mają wpływ podzielone opinie internautów na temat Flamsbany. Żal mi tylko nimf pląsających przy muzyce Griega przy Kjosfossen, to coś czego na pewno nie zobaczymy w innym miejscu.
O 10 wyruszamy piechotą na przystań. Nasz camping jest w Neroydalen. Mamy do celu 1km. Na miejscu widzimy kilkudziesięciu Japończyków. Nic dziwnego, ponieważ są wszędzie, gdzie jest znaczek UNESCO. Neroyfjord i Geirangerfjord są na słynnej liście. Statek wyrusza o 10.30. Kupujemy bilet w dwie strony. Płacimy 1043 NOK. Rozpoczyna się przygoda. Świeci słońce, gorąco jak w poprzednich dniach. Szósty dzień bez kropli deszczu. Pasażerów umiarkowana ilość, zmieściłoby się drugie tyle. Nie możemy się zdecydować, gdzie będą najlepsze widoki, chodzimy to tu, to tam i każdy ma inne zdanie w tej kwestii. Tak już pozostanie do końca rejsu. Wędrujemy, by jak najwięcej zobaczyć, by nasycić się widokami, które nie mają sobie równych. Neroy jest najwęższy i skały, które często niemal pionowo wyrastają z wody mają do 1800 m wysokości. Z Neroyfjordu wpływamy w Aurlandsfjord. Przez 2 godziny trwa niezwykły spektakl.
W miejscowości Flam wszystko kręci się wokół "bany". Imponujący dworzec, wielka dobrze zaopatrzona informacja turystyczna, przystań, sklepy z upominkami. Czas mija szybko i kiedy wchodzimy na statku jest już prawie komplet pasażerów. Prawdziwa wieża Babel. Lubimy ten międzynarodowy gwar. 5-6 letni Francuz robi wszystkim zdjęcia i sprawia mu to taką frajdę, że jego nastrój udziela się wielu dorosłym. Zajmujemy ostatnie już prawie wolne miejsca na górnym pokładzie. Jest upał. Większość pasażerów ubrana jest niemal plażowo. Słońce grzeje niemiłosiernie. Nagle, po 15 minutach od wypłunięcia z Flam, chmurzy się, zrywa się wiatr i zaczyna padać ulewny deszcz. Na dodatek grzmi i błyska się. Wszyscy chowają się pod pokładem, wiatr przewraca krzesła. Już nie tylko żal widoków, ale strach jak się to wszystko skończy. Kończy się nadspodziewanie dobrze. Za pół godziny jest już po burzy i wychodzi słońce. Widoki znów jak w bajce. Obiad jemy przed hyttą i podziwiamy widoki. O 16.30 pogoda znów szaleje.
Najpierw chmury zasłaniają wylot doliny, potem pada ulewny deszcz, później grad. Słońce nie daje za wygraną i co jakiś czas przedziera się przez chmury. W końcu deszcz bierze górę i pada przez całą noc. Wodospad, który jest tuż obok zwiększa swoje rozmiary. Jak widać wszystko ma swoje dobre strony!