Mimo że czekała nas dość długa droga do Bretanii i dzień był deszczowy, zboczyliśmy z trasy i pojechaliśmy do Mont-Sain-Michel na pograniczu z Normandią.
Każdy zna ten niepowtarzalny widok - mała skalista wysepka, ciasno zabudowana, najeżona dachami domów, zbudowanych na tarasach wokół murów klasztoru, w końcu wieże na murach obronnych, budynkach klasztornych i ta najwyższa, kościelna, zakończona iglicą z Archaniołem Michałem na szczycie.
Pogoda nam nie sprzyjała - silny wiatr i deszcz, odpływ. Zostawilismy samochód na ogromnym parkingu na grobli łączącej wyspę z lądem i w tłumie turystów podążyliśmy do klasztoru w górę ulicą Grand Rue, zabudowaną kamieniczkami, które pamiętają XV wiek. Wnętrza klasztoru i kościoła jak przystało na miejsce medytacji są surowe, pozbawione wyszukanego przepychu. Panuje tu nastrój spokoju, powagi i wyciszenia.
Z murów patrzyliśmy na szary tego dnia ocean. Szkoda, że nie trafiliśmy na lepszą pogodę i na przypływ. Wtedy woda otacza wysepkę dookoła. Dzieje się tak jednak tylko 6-8 razy w roku.