Przejście słynnym szlakiem Bessegen miało być wisienką na torcie, ostatnim mocnym akcentem. Wieczorem prognoza dawała nadzieję na 2 godziny dobrej pogody. Aby trafić w to okno wstaliśmy skoro świt. Niestety poranna prognoza była juz mniej optymistyczna, mimo to już o 6.50 wyjeżdżaliśmy z Randsverk. Po 30 minutach byliśmy na parkingu przy przystani. Mąż i ja wsiedliśmy na statek i popłynęliśmy do Memurubu, a córka wyszła na szlak. To magiczne miejsce, opisywane w literaturze, malowane przez artystów niestety nie prezentowało się jak na znanych nam zdjęciach. Na statku był straszliwy ziąb, widoczność się nie poprawiała. Zdecydowaliśmy się wrócić tym samym statkiem do punktu wyjścia. Mąż po wypiciu gorącej kawy wyruszył również na szlak. Martwił się o córkę.
Ta nie zważając na przeciwności - słabą widoczność, temperaturę ok 2 stopni i padający miejscami śnieg zrealizowała swój plan w 120 %.
Schodząc spotkała tatę i razem wrócili do bazy ok. 13.00.