Po śniadaniu wzięliśmy kurs na Lourdes przez Pireneje. Jedziemy wzdłuż rzeki Rio Aragon, na której za rządów gen Franco powstało sztuczne jezioro. Obejrzeliśmy też 2 romańskie kościoły na szlaku św. Jakuba. Hiszpańskie Pireneje nas rozczarowały - widoczny brak wody, ujarzmienie wszystkich wodospadów poprzez wpuszczenie w rury - to wszystko przygnębiało. kiedy wjezchaliśmy na wysokość ok. 1000 m n.p.m. pojawiła się mgła, niekiedy tak gęsta, że musieliśmy kilka razy zjeżdżać na pobocze i czekać aż nastąpi poprawa. Okazywało się, że po kilku minutach jest dużo lepiej. Straciliśmy okazję, żeby podziwiać panoramę gór, ale po francuskiej stronie było jużcoraz lepiej. Po południu dotarliśmy do Lourdes. Mieliśmy zarezerwowany nocleg w domu „BELLEVUE” Polskiej Misji Katolickiej w Lourdes prowadzonym przez siostry Nazaretanki.(http://www.mission-catholique-polonaise.net/lourdPL.htm ). Polecam.
Wieczorem razem z innymi mieszkańcami domu mikrobusem pojechaliśmy do Lourdes na procesję z lampionami. Kapelan sformował chór, który w czasie procesji śpiewał po polsku jedną zwrotkę znanej pieśni o Bernadce, której objawiła się Matka Boska. Następnego dnia po mszy św. w kaplicy i wspólnym śniadaniu, pojechaliśmy samochodem, żeby zwiedzić, dotknąć i po prostu być jak najdłużej w tym miejscu, w którym ludzie proszą o zdrowie, o cud uzdrowienia z ciężkiej choroby. Niewiarygodna ilość chorych i wolontariuszy.
Wieczorem z ogrodu Misji, który znajduje się na wzgórzu, oglądaliśmy wieczorną procesję. Spotkaliśmy 45-50 letniego Polaka, który wpatrywał się w plac procesyjny. Przyleciał z chorą na nowotwór żoną z Australii, ale nie wierzył tak jak ona, więc wolał zachować pewien dystans. Odczuwał potrzebę mówienia, więc poznaliśmy jego niełatwą historię. Solidarność, właściwie wymuszona emigracja i dostatnie życie, ale oderwanie od korzeni, które z wiekiem zaczyna dokuczać.
Następnego dnia rankiem wyruszyliśmy w dalszą drogę.